niedziela, 26 października 2014

L.O.G.O.




Jest gdzieś w mojej głowie takie koncept, że korporacja = zło. Nieważne jak bardzo bym się nie starał, nie mogę się od niego uwolnić, jednak z biegiem czasu coraz bardziej się na ten koncept uodparniam. W końcu nawet do zła można się przyzwyczaić i traktować je jako coś normalnego. Wystarczy, że ma ono znośną dla nas formę. I odpowiednie logo.
Książka Naomi Klein jest uważana za biblię alterglobalistów, zaś po jej przeczytaniu nie dziwię się już dlaczego. Jest mocna, daje wiele przykładów na, delikatnie mówiąc, niemoralne działania korporacji, a także nakłania do zastanowienia się nie tylko nad produktami wielu firm, które otaczają nas z każdej strony, ale także nad obrandowaniem nas samych, jako ludzi. Kto przecież nie słyszał powiedzenia, że "trzeba się dobrze sprzedać"? Nie tak dawno jeszcze to powiedzenie mogłoby być charakterystyczne tylko dla jednej grupy zawodowej, wykonującej z resztą jeden z najstarszych zawodów świata. Pani Klein na pierwsze miejsce listy najbardziej złych korporacji wysuwa Nike, zaś zaraz za magicznymi butami są: McDonald's, Starbucks, GAP, czy Coca Cola. Od siebie zaś dorzuciłbym do tego zestawienia Apple, którego dział prawny jest najbardziej rozrośniętym molochem w ciele tego pseudoinnowacyjnego, patentowego trolla. Dlaczego jednak Nike wysunął się na prowadzenie? Gdyż to od niego właśnie rozpoczęła się moda na outsourcing, czyli zlecanie produkcji, lub obsługi podwykonawcom. Nike zaczął produkować w specjalnych strefach ekonomicznych poza granicami kraju. Warunki pracy robotników, ich wynagrodzenie i status socjoekonomiczny są łatwe do wyobrażenia w (ówczesnych) krajach trzeciego świata. Tym bardziej, kiedy czyta się o sabotowaniu każdej akcji założenia związków zawodowych. Wygląda na to, że wielkie firmy zrobiły wielki krok naprzód od czasów bandytów Pinkertona, zamiast rozbijać strajki, zaczęli działać prewencyjnie. I to bardzo skutecznie. Opisywanie przypadków kobiet, które poroniły przez wycieńczenie organizmu z przepracowania, albo pracowników owych fabryk, którzy nie mogli wyjść z szoku, gdy zobaczyli po ile sprzedawane są buty, robione przez nich masowo za kilka centów na godzinę to tylko niektóre przykłady niechlubnej polityki Nike. Idea outsourcingu nie jest mi z resztą obca, ponieważ sam pracuję w korporacji, która się tym zajmuje (rynek telekomunikacji), zatrudniając jeszcze jednych podwykonawców (agencje zatrudnienia), które z kolei zatrudniają na dobrze wielu znanym umowach śmieciowych. I tak tworzy się łańcuszek wzajemnej adoracji, na którym jedni zyskują (ci, którzy i tak już mają wiele), a tracą końcowi odbiorcy zleceń. Ale koszty są ucięte - sukces.
Starbucks dla przykładu został oskarżony o bardzo agresywną politykę wypierania małych, niezależnych lokali, aby wszystko obrandować swoim logo. Posunął się nawet do tego, że w miejscach gdzie ludzie byli negatywnie nastawieni do tej sieci, stworzył nowe loga dla lokali z tą samą spółką kapitałową - Starbucks pod innym, lokalnym szyldem. Wokół McDonald's autorka skupiła się w głównej mierze wokół procesu o McZniesławienie, zaś Coca-Coli, Pepsi i Subway wytknięto bardzo agresywną politykę brandowania uczelni w Stanach Zjednoczonych, gdzie odbywanie się niektórych konferencji było podporządkowane pod politykę tych korporacji, zaś ich agendy były utajnione (ich odtajnienie przez uczelnię oznaczało odcięcie funduszy). Podobny zabieg z resztą stosował Nike, na wszelkim ufundowanym sprzęcie zamieszczając swoje logo. Ostatecznie doszło do sytuacji, w której grupa uczniów na jednej ze szkół wystawiła przedstawienie o krytyce korpoświata, oklejając się wszystkim z logo Nike. Tłum nie zrozumiał przesłania, lecz wiwatował i klaskał. Bo Nike.
Inne kwestie w książce dotyczą zagarniania przez korporacje przestrzeni. Nie chodzi już tylko o reklamy, ale o kwestie tworzenia w miejscach publicznych (parkach na przykład) wielkich domów handlowych. To już nie są miejsca publiczne, lecz semi-publiczne, nastawione tylko na zysk. Sporo materiału jest także poświęcone McPracy (u nas popularnie - praca na umowach śmieciowych), gdzie wielkie firmy chętnie zatrudniają ludzi na najgorszych możliwych w danym rejonie warunkach, pod szyldem pracy tymczasowej. Problem leży w tym, że z braku perspektyw ta praca przedłuża się o rok, potem o kolejny, i jeszcze jeden... Niektórzy trwają w takiej pracy po 10-15 lat, aż do osiągnięcia wieku średniego, kiedy korporacje chcą się ich pozbyć? "Jak można chcieć się pozbyć pracownika z takim doświadczeniem?" ktoś spyta. "Tacy pracownicy są świadomi swojej sytuacji i wartości i będą oczekiwali coraz więcej, stając się nieopłacalnymi, przecież musimy się opierać na strachu i naiwności młodych" odpowiedzą prezesi.

Trudno byłoby wymienić wszystkie przykłady przywoływane przez Naomi, ponieważ jest ich zwyczajnie za dużo, dlatego też serdecznie zachęcam do przeczytania książki. Dla zainteresowanych mogę także polecić film dokumentalny Korporacja.

Odnosząc się zaś do naszych realiów. Zanim rozpoczął się czas "bezpłatnych staży" prowadzone były badania, gdzie pytano młodych ludzi o to, co jest dla nich najważniejsze w wykonywanej pracy. Konstrukcja tego pytania z metodologicznego punktu widzenia była zła, gdyż nie odpowiadała realiom stykania się tych osób z wymogami pracodawców; ci zaś oczywiście chcieli doświadczenia u pracowników. Doszło więc do sytuacji, gdzie odpowiedź na to pytanie nie była realną opinią młodych osób, ale projekcją zachcianek pracodawców na tych ludzi, co tylko umocniło pozycję potrzeby nabywania doświadczenia. Pustej i rozdmuchanej nadmienię. Gdyby pytanie przeformułować na "Zmniejszenie czego o połowę w Twojej pracy zabolałoby Cię najbardziej (z kafeterią - nabywanego doświadczenia, satysfakcji z pracy, zarobków)?" mogę zapewnić, iż zdecydowana większość tych samych osób wskazałaby właśnie na zarobki. Być może mam umysł najemnika, ale według mnie podstawą kontraktu między pracownikiem i pracodawcą jest praca za pieniądze. Doświadczenie, satysfakcja, czy możliwości rozwoju są wtórne wobec tego pierwotnego i głównego kontraktu. Jeżeli więc pracodawca płaci mi niewspółmiernie do mojej pracy (lub nie płaci w ogóle), to w moim rozumieniu nie wywiązuje się z kontraktu, na którym powinien przecież bazować system wolnorynkowy. Czemu więc wszędzie widzimy ogłoszenia w stylu "bezpłatny staż - możliwość nabycia doświadczenia, z perspektywą późniejszego zatrudnienia!". Doświadczenie mogę zdobyć w trakcie pracy, za którą otrzymuję wynagrodzenie. Naturalnie, jest to kolejny sposób obcinania kosztów pracy - tak samo z bezpłatnymi praktykami. Szczytem absurdu była reklama wywieszona na mojej uczelni przed wakacjami, gdzie ogłaszano możliwość zostania wolontariuszem dla Coca-Coli. Wolontariuszem. Dla korporacji. Może po prostu jestem zbyt inteligenty na funkcjonowanie w mentalność murzyńskości, odwołując się do słów Pana Sikorskiego. I jak najbardziej przyznaję mu rację, że polskość to murzyńskość, ponieważ sami dajemy się wykorzystywać, potulnie i bez precedensu, może sobie czasem trochę ponarzekamy. A wielkie firmy mają nieograniczone pole bawełny. Mówi się, że Polska wciąż ma zbyt wysokie koszty pracy i że za mało pracujemy (dlatego niedawno w Sejmie odbywało się czytanie ustawy o 6-dniowym tygodniu pracy). Po pierwsze - kłamstwo. Nasze koszty pracy nie tylko są względnie niskie, ale jesteśmy też jednym z najbardziej przepracowanych narodów UE. Po drugie - rozwalenie ZUS-u (który i tak już nie działa, co widać na niemal każdym kroku) bardzo pomogłoby z kosztami pracy, ale co ja tam wiem... Przecież jestem tylko małym, nic nie znaczącym obywatelem.
Jednak korporacje chcą nas karmić bełkotem o kosztach pracy, o doświadczeniu, o tym że za mało pracujemy, że za młodzi, że za starzy, że nie po takich studiach, że umowa o pracę to zło. Utrzymywanie konstruktywnej atmosfery strachu, który narasta stopniowo, nie wywoła zamieszek. Wywoła jedynie desperację, zaś tam gdzie jest desperacja, jest też okazja. I śmiem twierdzić, iż nasze państwo zostało wyprzedane tym wielkim firmom, wraz z obywatelami. Ale zawsze można poskakać po Sikorskim, bo jest szum. Szkoda tylko, że to jedynie szum informacyjny - Logiczne Oszukiwanie Grup Obywateli - L.O.G.O.

Najgorsze jednak w tym wszystkim jest pytanie zadane sobie przeze mnie. Co to wszystko zmienia w moim życiu? Nic. Obok mojego domu postawili McDonalda i często chodzę tam po jakiegoś burgera. Pracuję dla korporacji, która pracuje dla korporacji. Większość otaczających mnie rzeczy została wyprodukowana w chińskich fabrykach, w nieludzkich warunkach, a producenci moich ulubionych gier tworzą symulatory dla wojska, które znów zatrudnia prywatne agencje do prowadzenia wojen (Blackwater). Jak się wyrwać spod jarzma korporacji, jak od nich uciec, kiedy są tak bardzo wszechobecne, obejmują tak wiele aspektów naszej codzienności? Czasami myślę, że jest już za późno na zmianę, można tylko wywołać od czasu do czasu incydent, który jednak w szerszej perspektywie nie doprowadzi do żadnych radykalnych zmian. Może zamiast demokracji mamy już korpokrację? A może wirtokrację? Pozorna wolność zaprzęgnięta do generowania zysku - najlepszym zniewoleniem jest w końcu takie, które nie daje poczucie zniewolenia. Tylko wybór - ogromny wybór. Nie drogi życiowej, a jedynie produktu. Chyba, że obrandujemy także styl życia (tutaj pozdrawiam Nike i Apple). Szansa jest tym mniejsza, im mniej w społeczeństwie istnieje świadomości sytuacji, w której się znajdujemy. Więc pewnie nadal będę jadł te burgery, grał w te gry, słuchał tej muzyki, korzystał z tych produktów i pracował w tej firmie. Ale może też pewnego dnia usłyszę jak ludzie chórem krzyczą "dość" i będę jak nigdy szczęśliwy, że tak bardzo się myliłem. Inaczej nawet nie pisałbym tego, co piszę.

Ostatnim elementem do którego chciałbym się odnieść jest zaprzęganie do pracy w służbie korporacji wielkich sław. Michel Jordan po wieki będzie łączony z Nike. Swojego czasu Edward Murrow (wspomniany w poprzednim poście) kojarzył się z papierosami firmy Kent (palił je na wizji). Wielcy sportowcy (szczególnie piłkarze) często kojarzeni są z Pepsi, zaś komu tenis nie kojarzy się z firmą Wilson? Takie przykłady można by mnożyć, gdyż celebryci sprzedają marzenie o sukcesie i sławie, to marzenie staje się więc częścią kampanii danej marki. W wielu teledyskach, tak dziś popularnych, dla się zauważyć takie, czy inne metki. Czy naprawdę celebryci muszą reklamować produkty, aby uprawiać swój własny rodzaj sponsoringu z wysokiej półki? Czy trzeba tworzyć własne serie ubrań, kosmetyków i biżuterii? Jak się okazuje nie wszyscy tak robią. Niektórzy z artystów próbują powtórzyć zabieg ze wspomnianym przeze mnie szkolnym przedstawieniem - pytanie na czym bardziej się skupisz czytelniku? Na logo, czy na przesłaniu? Będziesz wiwatował/a, czy być może będziesz przerażony/a?  Zostawiam tą kwestię pod Twoją rozwagę podczas zapoznania się z teledyskiami Macklemora - "Wings" i "Thrift Shop". Swoją drogą trzeba mieć jaja, żeby będąc raperem, stworzyć kawałek wychwalający ciuchy z Second Handów. Brawa dla tego pana!